poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Sal Sosnowy - odsłona IV


Pierwsze drzewko gotowe:) Wiem, tempo mam zabójcze, jednak co się odwlecze to nie uciecze, a do grudnia spokojnie zdążę. Niedługo w lasku zamieszka i zając. Tymczasem praca wygląda o tak:


Post dzisiaj nie za długi. Uciekam do zajęć domowych póki mnie jeszcze północ nie zastała;) Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego:)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Zmiany na blogerze


Kochani, ostatnio przeczytałam na blogu informację, że od lata zniknie lista naszych obserwowanych blogów. Aby dalej móc się odwiedzać należy założyć konto na bloglovin. To nie do końca prawda. Owszem, od lata będą zmiany ale tyczyć się będą tylko listy obserwatorów, a nie listy blogów, którą tworzy się oddzielnie, więc dalej będziemy wiedzieć co się dzieje u naszych blogowych koleżanek:) 

Więcej można poczytać na stronie:

Dla osób, które dalej chciałyby taki dodatek na blogu bez konieczności zakładania konta do osobnej strony będzie specjalny dodatek, ale wymaga on zalogowania się do Google+

Więcej o tym gadżecie na stronie:

Osobiście nie podobają mi się te zmiany no ale cóż, jakoś przeżyje. Ja nie mam konta na facebooku i nie potrzebuje dodatkowej witryny społecznościowej typu Google+ dlatego nie będę się tam logować. Tym bardziej nie będę zakładała konta na bloglovin bo to dodatkowa strona kłopotu dla mnie. Zdanie mogę zmienić tylko jeśli okaże się, że lista blogów, która znajduje się u mnie pod hasłem: "Lubię zaglądać:)" zniknie z początkiem lata, ale z tego co wywnioskowałam również na podstawie konsultacji tak się nie powinno stać. 

Jakby ktoś miał jeszcze jakieś informacje to zachęcam do dzielenia się i dyskusji:)
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego:)

środa, 17 kwietnia 2013

Pierwsze koty za płoty


Kochani, zapominamy o tej pięknej komodzie i armacie z poprzedniego posta i wracamy do rzeczywistości. Ma się ona troszeczkę mniej wspaniale;) Mianowicie chciałam dziś pokazać moje pierwsze i drugie twory z papierowej wikliny. 


Na pierwszy rzut trochę nieudany przejaw moich wygórowanych ambicji. Chciałam stworzyć pewną rzecz, którą zobaczyłam na zdjęciu w internecie i skończyło się na butelkowym stojaku na długopisy:D Potem zrezygnowana okrągłymi kształtami wzięłam się za prostokątny koszyk. Tu znów nauczyłam się pokory. Denko ledwo dokończyłam bo rurki za nic w świecie nie chciały się prosto układać. Po kilku przerwach postanowiłam jednak go dokończyć i gdy już zaczęłam robić ścianki to jakoś szło ale nie do końca. Suma sumarum wyszedł mi kolejny krzywy organizer. To był najwyższy moment by swoje ambicje schować do szuflady i nauczyć się porządnie robić dno - na początek okrągłe:) Gdy już lepiej mi szło powstały dwie miseczki, o takie:


Można powiedzieć, że z nich jestem już zadowolona. Dno wyszło w miarę ładne (a na bank lepsze od wcześniejszych;) i ścianki jakoś tak ładniej (równiej?) się ukształtowały. Cały sekret tkwi w jakości rurek i formie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Na koniec zbiorcze ujęcie całości:


No i co o tym myślicie?. Rurek jeszcze nie maluję przed wyplataniem, ani też gotowego wyrobu. Myślę, że jak nabiorę większej pewności siebie to będę coś działać w tym temacie. Na razie chciałabym je zalakierować by ochronić przed wilgocią. Dużo osób w kursach polecają bezbarwny lakier akrylowy do drewna. Tak się przymierzam do jego kupna i prawdopodobnie w końcu się na taki zdecyduję. 

Na koniec przesyłam link do filmiku gdzie twórcy komody z wcześniejszego posta prezentują swoje dzieło: http://www.youtube.com/watch?v=Sp1wnkZAdGc  

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego;)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Papierowa wilkina


Gdy skończyły się środowe spotkania przy wiklinie bardzo mi tego brakowało. Tęskniłam za wyplataniem koszyków, donic i szuflad. Przeglądając o tym filmiki w internecie natrafiłam na hasło: Papierowa wiklina. Okazało się, że jest bardzo dużo różnych kursów i kursików po polsku, czesku i rosyjsku. Można z nich poznać różne metody wyplatania, a ponieważ nie wydawało się to trudne postanowiłam spróbować swoich sił. Z gazetowych rureczek potrafią powstać naprawdę niesamowite rzeczy począwszy od misek, małych i dużych koszy, a skończywszy na rzeczywistych rozmiarów armatach i meblach, np. takich:


 

Zdjęcia komody pochodzą ze strony: http://papierowawiklina.blox.pl/2011/08/niesamowita-komoda-z-PAPIEROWEJ-WIKLINY.html
Zdjęcia armaty pochodzą ze strony:  http://www.papierowawiklina.pl/index.php/84-ogolna/186-sprzedajemy-nasza-armate-z-papierowej-wikliny

Te zdjęcia dosyć mocno mnie zmotywowały i już pierwsze moje prace są gotowe. Jak to się mówi: pierwsze koty za płoty ale o tym następnym razem. Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego:)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Pomarańczowy jak motylek


I to piękny motylek:) Z okazji wyróżnienia dla najlepszego komentatora w ~Misiowym Zakątku~, o którym pisałam w poprzednim poście, otrzymałam tajemniczy prezent. Tajemniczy bo znałam tylko hasło przewodnie podarunku: "Pomarańczowy jak motylek". Czarna Dama przygotowała dla mnie takie oto cuda:


W paczuszce znalazłam serwetkę w kształcie pięknego motyla, szydełkową bransoletkę, wyhaftowaną okładkę na notes z notesikiem oraz pięknie ozdobioną kartkę. Była jeszcze mulinka, dużo małych motylków i garść słodkości. Jak widać wszystkie upominki w kolorze przewodnim - pomarańczowym:) Kochana, bardzo, bardzo dziękuję za tak piękne prezenty, a wszystkich zapraszam do odwiedzin w Misiowym Zakątku;) Kilka zbliżeń obowiązkowo musi się znaleźć:


Razem ze mną takie wyróżnienie otrzymały jeszcze dwie inne osoby, do których również warto zajrzeć;):
~Bożena~
~Mariola Wichrowska~

Tymczasem tradycyjnym zwyczajem pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego:)

sobota, 13 kwietnia 2013

Wyróżnienia:)


Ostatnim czasy dostałam aż trzy wyróżnienia:) Kochane, bardzo za nie dziękuję:) Mam nadzieję, że wybaczycie mi te opóźnienia z mojej strony. 

Pierwsze wyróżnienie - dla najlepszego komentatora - przywędrowało do mnie od Czarnej Damy z Misiowego Zakątka:


Z okazji tego wyróżnienia były przyznane nagrody niespodzianki. Paczuszka już dotarła i na dniach będę się chwalić;)

Drugie wyróżnienie to Liebster Blog Award przyznawane blogom, które mają mniej jak 200 obserwatorów, a przywędrowało do mnie od EveArt z Evebellart:


Przygotowane dla mnie pytania i moje odpowiedzi brzmią następująco:

1. Tort z kremem czy z galaretką? - Najlepiej z jednym i drugim
2. Krokusy czy tulipany? - Tulipany
3. Ciepło czy zimno? - Zimno
4. Gra planszowa czy komputerowa? - Planszowa
5. Makaron czy ryż? - Ryż
6. Największe Twoje marzenie? - Koncert Noworoczny we Wiedniu
7. Za czym tęsknisz? - Za dzieciństwem
8. Kisiel czy budyń? - Uwielbiam jedno i drugie
9. Ulubiona technika tworzenia? - Haft krzyżykowy
10. Ulubiony dzień tygodnia? - Poniedziałek
11. Szpilki czy trampki? - Trampki

O moich nominacjach i pytaniach będzie za chwilkę bo oto na tapecie wyróżnienie nr 3:) Ponownie od Czarnej Damy. Tym razem w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę";)


Jeśli chodzi o pytania do mnie i odpowiedzi to sprawa ma się tak:

01. Ulubiona pora roku? - Zima
02. Twoje wymarzone wakacje? - Nieważne gdzie i jak byleby z moim T. :)
03. Jakie zwierzęta lubisz najbardziej? - Konie i tygrysy
04. Co Cię denerwuje u innych? - Rozkazywanie
05. Twoja ulubiona piosenka? - Nie mam takowej
06. Czy lubisz słodycze? - Bardzo
07. Ulubiony kolor? - Niebieski
08. Jaką techniką wykonujesz najczęściej prace? - Haft krzyżykowy
09. Czego nie potrafisz, a chciałabyś umieć? - Jeździć konno i szydełkować
10. Grasz na jakimś instrumencie? - Nie
11. Dokończ zdanie "Życie jest..." - ... jak sen, nigdy nie wiesz co Ci się przyśni;)

To teraz moje nominacje. Gdy już wcześniej dostałam wyróżnienie to miałam problem z wybraniem konkretnych blogów. Uważam, że każdy blog zasługuje na wyróżnienie:) dlatego teraz nominuję do drugiego i trzeciego wyróżnienia każdego tu zaglądającego blogowicza i mam dla Was takie oto pytania:

1. Góry czy morze?
2. Słodkie czy kwaśne?
3. Film czy książka?
4. Pieszo czy autobusem?
5. Wakacje za granicą czy w kraju?
6. Pracuś czy leniuszek?
7. Kino czy teatr?
8. Wolny czas spędzony solo czy w towarzystwie?
9. Jazda konna czy na rowerze?
10. Lot samolotem czy szybowcem?
11. Miasto czy wieś?

Kochane, jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za te wyróżnienia. Jest mi niezmiernie miło, że pomyślałyście między innymi o mojej osobie:) Serdecznie pozdrawiam Was oraz innych odwiedzających życząc wszystkiego dobrego na każdy dzień:)

piątek, 12 kwietnia 2013

Tusalowy kwiecień


Znów do tyłu z postami jestem. Zaległości to mam od groma i jeszcze trochę, ale pomalutku. Na pierwszy rzut zaległy słoiczek tusalowy:)


Pościk króciutki dzisiaj, tak dla odmiany;) Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim samych dobrych chwil:)

piątek, 5 kwietnia 2013

Tydzień w Bieszczadach:) - ciąg dalszy;)


Następnego dnia po wypadzie na Smerek ledwo mogłam zejść na śniadanie, nie wspominając o zdobywaniu kolejnych szczytów:) Postanowiliśmy jednak nie siedzieć w pokoju tylko wybrać się na spacer jakąś mało męczącą trasą. Gdy rozchodziłam nóżki potrafiłam chodzić nieco płynniej niż robot więc było dobrze. Postanowiliśmy pójść do Cisnej. Akurat kończyła nam się woda więc przy okazji zrobilibyśmy zakupy i do karczmy wrócilibyśmy autobusem. Jak zostało postanowione tak też zrobione. Przestudiowaliśmy mapę, oprócz drogi głównej była również taka boczna, można ją nazwać wiejską. 


Dzień był pochmurny i od rana była duża mgła, jednak mimo to spacer był bardzo przyjemny. Na początku wędrówki spotkaliśmy psiaka - taki rudawy kundelek. Nazwałam go "Mucha" gdyż pojawił się tak nagle jak piesek Ani, bohaterki bajki o Anastazji;) No więc Mucha towarzyszył nam do samiutkiego końca. Wędrowaliśmy drogą o dziwo odśnieżoną, mimo, że prowadziła nas, jak alejka w parku, między drzewami. Wiła się to prosto, to pod górę, to w prawo lub lewo. Co jakiś czas prowadząc nas nad strumykami. Prawdopodobnie leśnicy jeżdżą nią przez las i dlatego była tak dobrze odśnieżona. Momentami czułam się jak w jakimś tunelu. Nie pamiętam dokładnie ile czasu nam zajęło dotarcie do Cisnej, ale kilka ładnych godzin, zwłaszcza, że tempo nie było specjalnie szybkie:) Na miejscu szybkie zakupy i powrót autobusem, jak to było zaplanowane. Mucha musiał niestety wracać piechotą i ciężko było mi go zostawić. Bałam się też, czy aby na pewno będzie potrafił wrócić sam do domu. Na szczęście jak się później okazało moje obawy były bezpodstawne.

Kolejny dzień zapowiedział się niezbyt przyjemnie. Silny wiatr i padający śnieg to nie był miły początek. Śniadanie dało dużo energii więc mimo aury zdecydowaliśmy ruszyć się z pokoju. Wędrówka po szlakach była niemożliwa. Ponieważ w Cisnej nie zdążyliśmy odwiedzić poczty dlatego tym razem wybraliśmy się w przeciwnym kierunku, a mianowicie do Wetliny. 


Nie było żadnej bocznej drogi dlatego szliśmy szosą. Przystanki autobusowe okazały się tego dnia zbawienne, można było w nich schronić się przed wiatrem, odpocząć i ogrzać herbatką. Szliśmy 3 może do 4 godzin. Przekroczyliśmy rzekę "Wetlinka" i jeszcze kawałek dzielił nas od tamtejszego oddziału poczty. Na miejscu byliśmy o 12.20. Może ta informacja nie byłaby warta uwagi, gdyby nie fakt, że o 12.30 poczta zostaje zamknięta. Aby było ciekawiej ogólnie jest czynna tylko przez godzinę - od 11.30. Mieliśmy dużo szczęścia, że udało nam się zdążyć przed zamknięciem i w ogóle z wyrobieniem w odpowiedniej godzinie:D Po kompleksowych zakupach (widokówki, koperty i znaczki) wróciliśmy do karczmy tradycyjnie autobusem. Powrót do cieplutkiego pokoiku po tej eskapadzie był niesamowitą ulgą dla mych policzków;) Po obiadku wypełniliśmy pocztówki i odpoczywając rozmyślaliśmy o następnym dniu. 

Długo nam to czasu nie zajęło bo przecież należało wysłać widokówki więc znów czekała nas podróż do Cisnej. W sobotę wszystkie poczty są nieczynne, ale skrzynki pocztowe są dostępne 24/h;) Znów spotkaliśmy Muchę i od razu humor poprawił mi się jeszcze bardziej;D Pogoda była o wiele ładniejsza i zdjęcia również ładniutkie wyszły:)



Prawda, że widoczki wspaniałe?:) Gdy wróciliśmy do pokoju na parapecie usadowił się piękny kot, który dostał imię "Ryś". Wzięło się to stąd, iż Tomek pierwszy go zobaczył i mówił abym się nie ruszała bo ryś jest na parapecie i zachowywał się tak jakby naprawdę był tam prawdziwy ryś więc ja się dałam nabrać. No i nasz kocurek został Rysiem;) 

Niedziela - ostatni dzień pobytu. Chcieliśmy zdobyć jeszcze jeden szczyt, tak na miłe zakończenie. Wybraliśmy Fereczatą. 


Na tym dużym zdjęciu widać przysypaną drogę. Musieliśmy ją pokonać oraz inne odcinki całkowicie zasypane. Przedzieraliśmy się przez te zaspy po czym weszliśmy w las gdzie drzewa troszkę osłaniały szlak przed wiatrem, który nawiewał śnieg. Były też ślady więc ktoś już przed nami tamtędy chodził. Nasza wyprawa skończyła się jednak w połowie trasy. Nieoczekiwanie urwała się droga. Tabliczka informowała o robotach drogowych, a taśma zagradzała dalszą drogę. Nie pozostawało nam nic innego jak wrócić. Jednak do karczmy szliśmy boczną drogą, która w pewnym momencie łączyła się z tą prowadzącą do Cisnej.

Tamten tydzień bardzo szybko zleciał, ale na długo zostanie w pamięci. Było cudownie:) A tu czekaliśmy w poniedziałek na autobus, który miał nas zabrać do domu:D



Pozdrawiam Was tym razem słonecznie aby rozproszyć te ponure chmury nad nami:) i życzę wszystkiego dobrego:)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Tydzień w Bieszczadach:)


Jak obiecałam wcześniej ten post będzie długi i w zdjęcia bogaty także proszę uzbroić się w cierpliwość;) Mój tydzień w Bieszczadach rozpoczął się 19go marca aby móc spokojnie wrócić na święta do domu. Razem z moim Tomkiem spędziliśmy piękne, męczące i bardzo radosne chwile we wsi Przysłup. Wynajęliśmy sobie pokoik w Karczmie Brzeziniak:


Mieszkało się bardzo fajnie. Pokój przestronny, obsługa bardzo sympatyczna, a tylko do zapachu wody trzeba było się przyzwyczaić. Jeśli chodzi o jedzonko to mają tam bardzo smaczne dania. Szczególnie polecam pstrąga z sosem czosnkowym - przepyszny:) Pierwszy dzień spędziliśmy na rozpakowaniu rzeczy i odpoczynku po podróży. Szczególnie dla mnie była męcząca, przy mojej chorobie lokomocyjnej kilkugodzinna droga pokonana autobusami zdecydowanie mi nie służyła. Za to na następny dzień to się działo:)


Widzicie tą wielką górę za karczmą? Tu macie jej zbliżenie. To Smerek - nasz cel na ten dzień. Ponieważ Przysłup znajduje się w takiej okolicy, a nie innej to żeby wyruszyć czerwonym szlakiem najpierw należało do niego dotrzeć. Zmotoryzowanym byłoby łatwiej, a nam zostały nóżki. Do szlaku szliśmy godzinkę, potem się zaczęło. Najpierw przez mostek, elegancko bez zbędnego wysiłku. Później pod górę i pod górę i ciągle pod górę:D Smerek to najwyższy szczyt z tej części Bieszczadów więc to nie dziwota, że byliśmy padnięci już w połowie drogi. Gdy zobaczyłam deszczochron w którym mogłam odpocząć ucieszyłam się ogromnie. Wiatr się spisał i odśnieżył nam jedną ławeczkę:)  Ciepła herbata w termosie, kanapka i batonik, niczego więcej mi nie trzeba było. Dalsza droga wcale nie była prostsza, choć pod szczyt mniej stroma. Przebrnęliśmy przez las kilkakrotnie gubiąc drogę. Tym razem jednak (w porównaniu do zeszłego roku) mieliśmy więcej czasu i mogliśmy spokojnie odnajdywać znaki szlaku. Najbardziej mordercza była wspinaczka już na sam czubek. Niehamowany drzewami wiatr dawał ostro do wiwatu i gdyby nie kaptury to pewnie urwałoby nam głowy. Nic jednak nie mogło przeszkodzić nam w zdobyciu tego szczytu. Można powiedzieć, że to była sprawa honoru:) 



Ja i Tomek kontra Smerek. Nie lada potyczka, którą udało się wygrać:) Góra ma 1222m n.p.m. Gdy stanęłam na szczycie, z bólu, radości i tych pięknych widoków, miałam ochotę płakać i śmiać się, jednocześnie będąc tak szczęśliwą, że nawet nie jestem wstanie tego opisać. Sople widoczne na krzyżu mają około 10-15cm i są poziome. Daje to wyobrażenie jak tam mocno wieje. Nawet na trawach wystających spod śniegu są poziome:) Następne zdjęcia to już droga w dół.


Wracaliśmy utorowaną przez siebie ścieżką. Nie mogłam się powstrzymać i zostawiłam pamiątkę w postaci bieszczadzkiego aniołka:) Śniegu było po pas. Całą drogę na górę musieliśmy się przedzierać przez zaspy śniegu. Gdy się zapadliśmy trzeba było wychodzić na czworaka bo inaczej się nie dało. Nie mieliśmy rakiet śnieżnych, ale za to stuptuty spisały się na medal:) Podczas powrotu do karczmy nóg praktycznie nie kontrolowałam. Tomek mówił, że miał tak samo. One jakoś same nas niosły słuchając nie wiadomo jakich mocy. Miłym akcentem było zachodzące słoneczko, którego promienie udało mi się uwiecznić na zdjęciu:) Odgłos rzeki, którą się przekraczało na początku uzmysławiał nam, że jesteśmy już blisko szosy. Jeszcze tylko kawałeczek i będziemy na równej asfaltowej drodze, bez potykania się i zapadania w śniegu. Jednocześnie oznaczało to ponad godzinkę marszu do karczmy. Postanowiliśmy w międzyczasie złapać stopa. Samochodem dotarliśmy w 5 minut. W pokoju zaczęliśmy się śmiać i gratulować sobie wyprawy próbując odpocząć na wygodnym łóżku:) W zimowych warunkach pokonaliśmy tą trasę w nieco ponad dwa razy dłuższym czasie niż podają tabliczki informacyjne przy wejściu na szlak. Łącznie zajęło nam to około 8 godzin wędrówki pod górę i w śniegu po pas:) 

Kolejne dni opowiem w następnym poście bo ten wyszedł dłuższy niż się spodziewałam:D Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie życząc wszystkiego dobrego:)

środa, 3 kwietnia 2013

Sal sosnowy - odsłona III


Przybyłych krzyżyków malutko i nie ma co się rozpisywać. Mój lasek ciągle w zalążku:


Pościk króciutki, ale za to następny będzie nieco dłuższy i bardziej w zdjęcia bogaty;) Pomału zbliżam się też do końca mojej różanej okładki więc trzymajcie kciuki:)